Było to na szybie Głębokim w Karwinie. Pewnej niedzieli zjechało do kopalni dwóch stajennych. Oczyścili konie, nasypali im owsa, do koryta nalali czystej wody do picia, a potem położyli się na śianie i zasnęli.
Wkrótce potem jeden ze stajennych posłyszał przez sen jakieś charczenie. Ocknął sig i poznał, że to charczy ten jego kolega leżący obok. Poświecił na niego swym górniczym kagankiem i spostrzegł, że około szyi kolegi owinął i zacisnął ktoś kawał szmaty. Rozluźnił szybko szmatę i obudził charczącego towarzysza.
Kto to mógł zrobić? Obaj przypuszczali, że do kopalni zjechał ktoś trzeci, który im spłatał takiego figla. Umilkli na chwilę i niedaleko w chodniku posłyszeli kroki oddalającej się postaci.
Obaj stajenni porwali swe kaganki i pobiegli za owymi krokami. Wkrótce dopędzili jakąś szarą postać. Przystanęła ona na chwilę, potem roześmiała sig takim jakimś dziwnym śmiechem, a potem przepadła w ciemnych chodnikach kopalni.
Przerażonych stajennych ogarnęła gęsia skóra.
- Dyć to był Pustecki! - wyszeptał ze strachem jeden.
- To mie podusił za to, żech oto głośno gwizdoł - powiedział drugi.
Bo starzy górnicy często opowiadali, że Pustecki nie znosił gwizdania, a takiego śmiałka, co się w kopalni gwizdać odważył, zawsze surowo karał.